Gdy stary budzik zaczął podskakiwać, brzęcząc donośnie, a jasny poranek nieśmiało zajrzał przez niewielki prostokąt okna, ciszę małego pokoju na poddaszu przerwał troskliwy głos mamy.
— Pora wstawać, kochanie. Masz już niewiele czasu.
Zosia rozchyliła powoli powieki, spojrzała na cyferblat wiszącego na ścianie zegara i nie miała już najmniejszych wątpliwości.
— Znowu poniedziałek, zaczyna się nowy tydzień a z nim moja szkolna udręka. O ósmej mam lekcję plastyki z tą gderliwą nauczycielką. Nie odrobiłam pracy domowej, nie pójdę do szkoły. Coś wymyślę — powiedziała zaspanym głosem.
Już miała wstać i zbiec po schodach, aby zakomunikować to mamie, gdy usłyszała.
— Kiedy to tak ładnie narysowałaś, córeczko? Jestem z ciebie bardzo dumna.
Na słowa mamy dziewczynka zsunęła się powoli z łóżka i rozejrzała po pokoju. Na blacie stojącej pod oknem szafki dostrzegła kolorowy rysunek.
— To musi być sen, to musi być sen, to musi być sen. Zaraz się obudzę, to chyba jakieś czary — powtarzała cichutko, wybałuszając, ze zdziwienia, niebieskie oczy.
— Witaj, Zosiu!
Nagle w pokoju rozległo się delikatne skrobanie i znajome popiskiwanie.