To jutro będę ważką nad taflą jeziora,
srebrzystym blaskiem iskier pod płatkiem ze śniegu,
milczącą kroplą wody, jak prawie przedwczoraj,
gdy wiatr mnie chciał przywołać do rytmu w szeregu.
Uśmiechem siedmiokropki – biedronki w przestworzu,
łaciatą szachownicą na szyi żyrafy,
lub pulsem przeźroczystej meduzy, co w morzu
próbuje przyozdobić i fale, i rafy.
Czasami w krótkiej pauzie wahania, gdy wszyscy
czekają na odpowiedź, pytając o wiele,
w gałęziach, aż z zawiązków rozwiną się listki,
nim z ochry bladym świtem przemienią się w zieleń.
Niekiedy bywam w chwili nadziei na lato,
gdy dzieci i dorośli niewiele już słyszą,
męczący turkot roku zamienia się w warkot,
i nawet kot już nie chce polować na myszy.
Niezbędna, jeśli pragniesz poznać własne myśli,
śpiew ptaków, szum strumienia, tajny oddech lasu,
i kiedy świerk kołysze młode jeszcze szyszki,
to wszystko możesz stracić wśród gwaru, hałasu.
Więc kiedy domownicy się kładą do łóżek,
pod gwiezdnym abażurem żegnając Jowisza,
uszanuj mnie i bliskich, wśród miękkich poduszek
przynoszę ukojenie, usypiam was – cisza.