Po siedemnastej klucz zazgrzytał w drzwiach, a w domu pojawili się tata i Zbyś. Wyjątkowo niegrzeczny i marudny, odkąd wyjechała mama. Nie było dnia, żeby nie płakał, szczególnie wieczorem podczas czytania bajek. Zawsze robiła to mama i gdy tata próbował ją zastąpić, oczywiście najlepiej jak potrafił, Zbyś fuczał i wybrzydzał, a na koniec pojawiały się łzy.
– Dzieci, mam dla was niespodziankę! – oznajmił uroczyście tata.
– Jaaaką? – zainteresował się Zbyś.
– Tato, co to jest?! – spytały dziewczynki. – To, co pływa w łazience?
– To rośnie. Gdy wsypywałem do wody, były to niebieskie ziarenka wielkości czubka zapałki, a teraz sami zobaczcie.
Faktycznie, kuleczki miały wielkość niedojrzałych jagód.
– I jeszcze urośnie! – oznajmił tato pogodnie. – Musicie przesypać kulki do większej miski, bo niedługo się nie pomieszczą.
– Ale do czego one służą? – pytały zaintrygowane dziewczynki.
– Wszystkiego dowiecie się we właściwym czasie – odpowiedział tata enigmatycznie.
– Jakie śliiiczne – cieszył się Zbyś i bawił nimi, przesiewając między palcami.
– Jesteście głodni? – spytał niepewnie tata, doskonale zdając sobie sprawę, że jest to pytanie retoryczne.
Pamiętał, że gdy Kazia odbierała dzieci, te zawsze były straszliwie głodne. Nie jadły szkolnych i przedszkolnych posiłków, rozpieszczone maminą kuchnią.
– Tato… – odezwała się Marysia, jakby pouczała młodszego kolegę.
– Tato… – zawtórowała jej Natalia.
– Dobrze, już dobrze. Wiem. Postaram się coś przygotować, a wy siadajcie do lekcji.
Dziewczynki posłusznie, choć niechętnie pomaszerowały do swojego pokoju. Zbyś pozostał w łazience, patrząc z zachwytem na błękitne kuleczki.