Po lekcjach obaj chłopcy zjawili się w szkolnej stołówce. Pani Janeczka, kucharka, nie protestowała, kiedy zauważyła, że koledzy zmiatają z jednego talerza wspólny obiadek.
– Marcelek to tak: coś tam dzióbnął, coś tam skubnął, i odnosił do okienka pełne talerze – zauważyła. – A tu proszę! – zajada się, jak trzeba! Większej porcji nie mogę wam wydać, ale sztućce możecie sobie brać podwójne, chłopaki, byle tak zmiatać z talerzy, jak dziś!
Chłopcy najedzeni i silniejsi lepiej radzili sobie w sporcie i w nauce. Wkrótce też przestali być tymi… no, fi… fi… ligranowymi malcami. Sporo urośli przez jeden rok szkolny.
– Mamusiu, czy możesz mi szykować więcej kanapek na drugie śniadanie? – zapytał po feriach zimowych Marceli. – Robisz takie pyszszszne kanapeczki! Mniam!
– A nie mówiłem, że wszystko się ułoży? Brawo, synku! – Tatuś z radością swoim zwyczajem zmierzwił czuprynę jedynaka.
– Z przyjemnością – odrzekła mamusia. – A dla twojego przyjaciela pod choinką znajdzie się z pewnością specjalne życzenie, jakie napisałeś w liście do świętego Mikołaja: szalik i ciepłe rękawiczki dla Jędrka.
– Skąd wiesz, co napisałem do Mikołaja, mamusiu?
– To tajemnica, jaka się zdarza, gdy piękna przyjaźń łączy ludzi, żeby… żeby było lepiej – odparła mamusia, mrugając przy tym długimi rzęsami do tatusia i Marcelka.