Na ratunek!

Strona główna » Bajki dla dzieci » Na ratunek!

Wydarzyło się to u schyłku lata.

Martusia i Kasia przyjechały na wieś do babci. Uwielbiały ją odwiedzać, bo działo się u niej o wiele więcej ciekawych rzeczy niż u nich, w mieście. Były psy skaczące wyżej niż dziewczynki miały wzrostu, koty milsze w dotyku od najbardziej puchatego pluszaka, kury znoszące jajka, z których jajecznica była najsmaczniejsza, krowy dające najsłodsze mleko. Był też i przydomowy ogródek. Przepiękny, z mnóstwem kolorowych kwiatów i miętą, której liście dziewczynki rozcierały, aby nacieszyć się jej zapachem. Wysokie drzewa, po których można się było wdrapywać aż do nieba i dom z tajemniczymi zakamarkami i obrazami, a za każdym kryła się jakaś opowieść.

Marta była starsza i patrzyła na świat jak na zagadkowy twór, w którym wiele jest do poznania, ale i czai się wokół równie dużo niespodzianek, czasami przykrych i smutnych. Wszystko starała się wytłumaczyć, zrozumieć. Kasia była bardziej dziarska i wprost rozpierała ją energia. Wszędzie wściubiała swój malutki nosek, aby na własnej skórze przekonać się, czy czai się faktycznie tam jakieś niebezpieczeństwo, czy starsza siostra chce ją tylko nastraszyć.

Pomimo różnic charakteru dziewczynki przepadły za sobą i bardzo się kochały.

Tego dnia miałam się nimi zająć. Zatroszczyć o to, aby ciekawie spędziły dzień. Bardzo chciałam je zabrać ze sobą do lasu. Nie miałam tam pójść, żeby zwiedzać leśne ścieżynki, czy szukać Czerwonego Kapturka, ani tym bardziej nie chciałam spotkać złego wilka. Miałam zupełnie inny cel, a było nim przyprowadzenie krów z zagrody, na obrzeżach lasu. Wszystkich krów, to jest bardzo ważne, bo stado musiało powrócić w komplecie.

Zapytałam dziewczynki, czy chcą pójść ze mną. Były bardzo zadowolone z tego pomysłu.

Szłyśmy śpiewając i opowiadając zabawne historyjki, aż dotarłyśmy do polany, na której pasło się stado krówek. Wypuściłam je z zagrody, a one, dobrze znając drogę, poszły do strumienia, który znajdował się w środku lasu. Nasza trójka podążyła za nimi. Towarzyszył nam też mały piesek o imieniu Kacper – jak ten duszek.

Gdy dotarłyśmy do strumyka, jakież było moje zdziwienie, że jego już praktycznie nie ma. Maleńka strużka wody płynęła w miejscu, gdzie jeszcze kilka lat wstecz trzeba było przeskakiwać po kamykach, aby nie wpaść w rwący nurt. Jedyne, co rzucało się w oczy, to masa błota w korycie, w którym kiedyś płynęła woda. Wszystko pozarastało i krajobraz zmienił się nie do poznania. Krowom jednak to nie przeszkadzało. Porozchodziły się, aby znaleźć jak najlepszy wodopój dla siebie i gdy zaczęłam je zliczać, zauważyłam, że jednej brakuje. Policzyłam jeszcze raz, nadal wynik wskazywał na minus jeden. Policzyłam po raz kolejny, ale zza drzew nie wyszła ta, której brakowało. Musiało się coś stać.

W tym czasie moje siostrzenice, bo Kasia i Martusia to córki mojej siostry, chciały pokonać strumyk i Marta ugrzęzła w rozmokłej ziemi. Nie sądziłam, że to coś poważnego i że może czymś grozić poza ubrudzeniem, więc nadal rozglądałam się za krową do czasu, gdy usłyszałam:

– Ruchome piaski mnie wciągają! Umieram! – krzyczała Marta.

– Uratuję cię! – odpowiadała Kasia.

Gdy zbliżyłam się do nich, ujrzałam, jak Martusia stoi po kolana w błocie, a Kasieńka usiłuje ją ratować podając jej części swojej garderoby, za które siostra miałaby się uchwycić i wyjść. Starałam się je uspokoić tłumacząc, że to nie są ruchome piaski, ale Marta nadal krzyczała:

– Kasia, ja umieram, ale ty się ratuj! Uciekaj! Kocham cię bardzo mocno! Ratuj się!

– Nie zostawię cię! – wtórowała jej siostra, usiłując z zatroskaną minką pomóc wydostać się z trzęsawiska.

Konieczna była moja pomoc. Wyciągnęłam Martusię z błotnego bajora. Buty zostały, ale w końcu i je udało się wydobyć. Dziewczynki padły sobie w ramiona i długo się do siebie przytulały. Uznałam, że lepiej będzie pozostawić je tu, niż gdyby miały biegać ze mną po lesie w poszukiwaniu zaginionego zwierzęcia. Zabrałam ze sobą Kacpra i wróciliśmy na łąkę. Krowa stała na skraju polany, a obok niej – maleńkie cielątko. Teraz wszystko było jasne. Zostawiłam ich, bo cielaczek jeszcze nie potrafił pewnie stać na nogach, a mama nigdy by go nie zostawiła. Później przyjechano po nich i bezpiecznie przywieziono do domu.

Wróciłam do dziewczynek. Stały umorusane, ale jakże szczęśliwe, że ruchome piaski okazały się nimi nie być i że żadnej z nich nic złego się nie przydarzyło.

Do tej pory wspominamy tę historię, jako jedną z zabawniejszych wakacyjnych przygód. Myślę, że zarówno Kasia, jak i Martusia kiedyś opowiedzą ją swoim dzieciom.

Dodaj komentarz

Zmień rozmiar czcionek