Rozchmurz się, Alojzy

Strona główna » Bajki dla dzieci » Rozchmurz się, Alojzy » Strona 4

Rozlega się trzask przypominający wybuch granatu. Płaszcz światła o zimnej szaroniebieskiej barwie zalewa polanę. Pojawia się smok. Łapy kończą ostre pazury, ciało pokryte zielonymi łuskami błyszczy w słońcu. I jak przystało na smoka, posiada głowę z grzebieniem i małe skrzydła podobne nietoperzym. Jest jak wielopiętrowa kamienica, pysk ma tak wielki, że mógłby łatwo połknąć pociąg razem z lokomotywą. Wygląda niegroźnie, pomijając rozmiary. To na pewno Alojzy, wszystko się zgadza, co do joty! Chyba nie zrobi mi nic złego? Dziewczynka nie może ustać w miejscu, odważnie podbiega do smoka, zaglądając w żółte ślepia. W umykającym spojrzeniu gości melancholia i smutek.
– Rozchmurz się, Alojzy! Kłopoty to zwykła rzecz! – wyrywa się z ust dziecka.
– O, przepraszam bardzo! Mała, posłuchaj, irytuje mnie troska, z jaką reagujesz na moje oblicze. Uśmiecham się, nie zieję ogniem, a wszyscy zaczynają dopytywać, czy coś się stało. Kręcę przecząco głową, zapewniając, że wszystko w najlepszym porządku. Są przekonani, że smok to potwór, który próbuje przebiegle zamaskować wredny charakter. Nie chcę nikogo przekonywać, że to nieprawda. Jak długo można chować się pod maską, mam dość ukrywania prawdziwej smoczej natury. Wegetarianin! Nie jada mięska! Słyszę drwiny i milczę. Nie chcę nikogo straszyć, nie palę domów i nie porywam owiec. Czy to nie wystarczy? Ludzie niesprawiedliwie przypisują smokom niecne uczynki. Ciężko się z tym pogodzić, czuję się jak czarny charakter. – Smok nadyma policzki. – Zosiu, jak myślisz, czy można temu zaradzić?
– Rozumiem cię doskonale. Nie martw się, Alojzy! Zdaniem Mątwy, mojego nauczyciela, jestem obrzydliwie leniwa. Dotąd nie miałam pomysłu na bajkę, ale nie bój się, coś wymyślę.
Czarniejsze od węgla źrenice smoka rozszerzają się ze zdziwienia.
– Naprawdę? I co teraz?
– Smoku, opis naszego spotkania, to chyba dobry pomysł na bajkę. Będzie sensowna i poruszy serce.
– Chętnie bym sobie poczytał, ale przed zmrokiem odlatuję.
– A dokąd się wybierasz?
– Wracam do Krainy Niekończącej się Bajki. Tęsknię za smoczętami. Może polecisz ze mną?
Zosia staje jak zamurowana.
– Ja? Nie powinnam…
– E tam, bzdura. Uwierz, jak nie polecisz, to pożałujesz. W Krainie Niekończącej się Bajki nie ma szkół, nie ma Mątwy i podręczników. Wakacje zaczynają się pierwszego stycznia, zaś kończą ostatniego dnia grudnia. Nie ma miejsca na zmartwienia i smutki. Życie jest prostsze, łatwiejsze i nieziemsko kolorowe, nikt się nie handryczy i nie narzeka.
Cisza. Obietnica przygody brzmi zachęcająco. Zosia marszczy brwi, patrząc na smoka. Powoli wciąga powietrze i ma gotową odpowiedź.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! Zostaję, dam radę.
Potwierdza decyzję, energicznie kiwając głową.
– No cóż, nie mam ci za złe, dobrze, że cenisz swoje zdanie. Zostawiam cię i lecę.
Po chwili smok jest już wysoko, ogonem trąca chmury.
I jak tu wierzyć bajkom… Dziewczynka smutnym wzrokiem odprowadza Alojzego, machając ręką na pożegnanie. A obok, na pniu, siedzi Krasnoludek, pali fajkę i uśmiecha się od ucha do ucha.

 

Przeczytaj inne Wirtajki:

Strony: 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Zmień rozmiar czcionek