Zjadek

Strona główna » Bajki dla dzieci » Zjadek » Strona 2

*****

 

Zjadek był niezwykły, a może – inaczej mówiąc – nadgorliwy w swojej pracy. Często kręcił się po kuchni i dziecięcym pokoiku. Szukał, węszył i zjadał.

Nie upłynęło wiele czasu, raptem kilka tygodni, gdy rytm dnia w domu Julianny się ustabilizował. Poranki i popołudnia były przeznaczone dla dzieci, natomiast reszta dnia była porą na pisanie. Uruchamiała wtedy Zjadka i dopóki miał co jeść, dopóty krążył niezmordowany po mieszkaniu. Julianna bardzo lubiła tego cicho brzęczącego towarzysza godzin skupienia. Nie przeszkadzał jej swoim dyskretnym zachowaniem, nie pytał, nie marudził, tylko czasem trącał w obutą lub bosą stopę, a napotkawszy opór, zakręcał i ruszał dalej, w innym kierunku.

Reklamodawca nie bez kozery nazwał swój nowoczesny produkt magicznym. Rzeczywiście Zjadek był magiczny. Rósł, powiększał rozmiar stopniowo, acz nieustannie. Było rzeczą niespotykaną, żeby odkurzacz rósł w takim tempie, aby w ogóle rósł, ale Julianna nie zaprzątała sobie tym głowy, dopóki mieszkanie było wysprzątane, a książka dosłownie sama się pisała.

Bliźniaki też cieszyły się z tej sytuacji. Wracając z przedszkola, dosiadały Zjadka jak małego konika i podrzucając mu pod ssawski resztki jedzenia i inne przedszkolne skarby jeździły na nim po całym mieszkaniu. Miały z tego ogromną radość, a mama – czas na przygotowanie obiadu i zajęcie się innymi domowymi obowiązkami.

Aż któregoś dnia stało się to, co nieuchronnie musiało się stać!

Mama, wyprawiwszy dzieci do przedszkola, klęczała na podłodze w ich pokoiku, zbierając w pośpiechu rozsypane kredki i kartki, zanim swoją pracę rozpocznie Zjadek. I stało się nieszczęście. Wygłodniały po nocy odkurzacz podjechał niepostrzeżenie po puszystym dywanie i połknął drobną Juliannę razem z kredkami i resztą drobiazgów. A potem bezgłośnie podążył do salonu.

Mama wpadła do pełnej śmieci, na szczęście suchych, ciemnej studni. Brzydziła się wilgocią.  Z przerażeniem pomyślała o leżącym na wysokim stole uruchomionym laptopie. Na szczęście Zjadek nie mógł tam sięgnąć ani w żaden sposób ściągnąć go na podłogę, a dzieci miały surowy zakaz zbliżania się do komputera. Tego jednego na szczęście udało się je nauczyć.

Opierając się o miękkie ściany z kurzowych kotów, Julianna zaczęła intensywnie myśleć. Coś w tej sytuacji należało zrobić. Tylko co? Kto miał odebrać dzieci z przedszkola? I w ogóle…

Babcia była w sanatorium w Ciechocinku i wrócić miała dopiero za tydzień. Dziadka żywiołowy duch pognał w szeroki świat dawno temu i nie było z nim żadnego kontaktu. Podobnie Barnabę – jej męża marynarza, który tylko raz na krótko zawitał do portu, a potem odpłynął i tyle o nim słyszeli. Sąsiadek nie miała co prosić, bo tylko wściubiały nos w nie swoje sprawy, wcale nie proponując pomocy. Nagle pewna myśl rozbłysła w głowie połkniętej. Jadzia! Stara, dobrutka katechetka Jadzia, którą znała od niepamiętnych czasów. Cicha, ciepła, dobra siostra zakonna. Była już starowinką, drobną, zasuszoną, ale nadal cieszyła się zdrowiem i pogodą ducha.

Julianna wydobyła z przepastnej kieszeni spodni telefon i wybrała znajomy numer.

– Siostro Jadziu. To ja! – zaczęła z przejęciem.

– Słucham cię, drogie dziecko – odpowiedziała siostra dobrotliwie.

– Siostro, mam problem. Czy może siostra odebrać dzieci z przedszkola? Ja dziś nie dam rady.

– A coś się stało? Głos ci drży. Brzmisz, jakbyś była w jakiejś piwnicy.

– Siostro Jadziu, później wszystko wytłumaczę, tylko proszę odpowiedzieć, czy zrobi to siostra dla mnie.

– Zrobię, zrobię, kochane dziecko. Pamiętam, jak i ciebie odbierałam czasem z przedszkola, gdy twojej mamie przytrafiały się dziwne, niestworzone historie.

– Naprawdę? – Wielka ulga dała się słyszeć w głosie Julianny. – Bardzo się cieszę. Nawet siostra nie wie, jak bardzo.

Strony: 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Zmień rozmiar czcionek